Każdy wyjazd, każde wezwanie obarczone jest ogromnym ryzykiem. Teraz podczas pandemii koronawirusa SARS-CoV-2 ich praca stała się jeszcze trudniejsza. Muszą się mierzyć nie tylko z pacjentami, którzy nie zawsze chcą współpracować, ale i z systemem, który nie jest doskonały.
Adam Komsta pracuje w pogotowiu od ośmiu lat. Jest szefem zespołu ratownictwa medycznego.
Każdy wyjazd to ryzyko infekcji koronawirusa, nie każdy to wytrzymuje. Przychodzę do pracy, bo ktoś musi to robić. Ponad miesiąc nie mieszkam z rodziną, nie wracam do domu. Mieszkam, jak najbliżej pracy - mówi.
Zobacz także: Raport specjalny o koronawirusie
Jak wygląda komunikacja?
Każdy z zespołu karetki ma tablet. Urządzenie ułatwia komunikację z dyspozytorem pogotowania, to na nim ratownik odczytuje kartę zlecenia i decyduje o tym, czy odzież ochronna jest wymagana czy też nie.
Trzeba założyć w taki sposób, żeby spełniała swoją rolę, czyli trzeba to zrobić dokładnie. Musimy po wszystkim sami nawzajem siebie skontrolować – wyjaśnia Komsta.
Mimo że kombinezony mają zapewnić ratownikom ochronę, to praca w nich nie jest łatwa. Kombinezon blokuje ruchy i sprawia, że wykonanie niektórych czynności przy pacjencie znacznie się wydłuża, a to zwiększa prawdopodobieństwo popełnienia błędu. Dodatkowo po każdym kontakcie z pacjentem z podejrzeniem zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 konieczne jest odkażanie.
Jeśli używaliśmy w stosunku do pacjenta naszych sprzętów służących do pomiarów, to zakładamy, że te elementy są skontaminowane. Chcemy jak najszybciej pozbyć się kombinezonów – opowiada ratownik.
System, który nie działa
Pracę ratownikom medycznym utrudniają nie tylko dodatkowe środki ostrożności, ale przede wszystkim ludzie, którzy choć stoją po tej samej stronie barykady, nie zawsze są gotowi nieść pomoc.
Zobacz także: Koronawirus w Kaliszu. Zarażony personel i pacjenci dwa tygodnie czekali na ewakuację – zobacz reportaż Uwaga! TVN
Pan Adam i jego zespół dostali zlecenie do ponad osiemdziesięcioletniego pacjenta w bardzo ciężkim stanie. Chory miał duszność, był niedotleniony.
Dyspozytor zdecydował o przewiezieniu pacjenta do szpitala zakaźnego. Ze względu na jego bardzo ciężki stan, ratownicy musieli zabezpieczyć podstawowe funkcje życiowe pacjenta. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że szpital nie przyjmie chorego.
Personel szpitala twierdzi, że przyjmują tylko pacjentów z potwierdzonym koronawirusem, co nie jest prawdą. Mają też przyjmować pacjentów z podejrzeniem koronawirusa, tym bardziej pacjentów z dusznością, ze spadkiem poziomu tlenu we krwi. Ciekawostką jest, że po wejściu na SOR zauważyłem jednego pacjenta. Mieli wolne łóżka, miejsca, wolne ręce – podkreśla ratownik.
Mijały kolejne minuty od momentu, kiedy karetka z pacjentem stanęła na podjeździe szpitala. Mężczyzna zaczął sygnalizować ratownikom, że bardzo źle się czuje.
Dopiero, kiedy zdecydowano wezwać policję, personel szpitala zmienił zdanie i przyjął pacjenta do szpitala. Jak mówił pan Adam w rozmowie z reporterem programu Uwaga! TVN, takie spięcia zdarzają się praktycznie w każdym szpitalu.
Czy czują się bohaterami?
Nasza praca to nie jest żadne bohaterstwo. Do momentu, kiedy wiem, że mogę się zabezpieczyć w sposób, który uważam za stosowny, pracuję i będę pracował. W momencie, kiedy będę uważał, że zabezpieczenie jest niewystarczające z jakichś przyczyn, nie wiem, czy nie będę rozważał zmiany podejścia do życia, czy pracy – kwituje ratownik.