Zarażony personel zajmował się zarażonymi pacjentami
- Czujemy koszmarne zmęczenie, bo to jest dwunasta doba ciągłej pracy, niemalże 24h z kilkugodzinną przerwą na sen – mówi dr Ewa Goździewicz, dyrektorka Centrum Pomocy Długoterminowej Salus.
- Przez pierwsze dni trzymała nas adrenalina. A potem przyszła słabość. Psychika siada, ciężko iść spać, bo człowiek się boi, że się nie obudzi – dodaje pracownica ośrodka.
Kwarantanna
9 kwietnia koronawirusa zdiagnozowano u jednej z podopiecznych placówki. Sanepid objął miejsce kwarantanną, a w środku zostało zamkniętych 70 pensjonariuszy i 17-osobowy personel.
- Na początku, jak sytuacja zaczęła się pogarszać, zgłosiliśmy do NFZ-u i wojewody, że mamy zakażonych pacjentów. Prosiliśmy o pomoc, pytaliśmy o to, w jaki sposób mamy dalej postępować. Niestety personelu nie wymieniono. Wiem, że wojewoda dał nakazy pracy dla 17 pielęgniarek, które miały do nas przyjść, jednak zgłosiły się tylko dwie – mówi dr Goździewicz.
Zobacz też: Raport specjalny o koronawirusie
Zaangażowanie personelu
Personel ośrodka stawał się coraz bardziej wycieńczony fizycznie i psychicznie. Pomimo tego, lekarze i pielęgniarki nie odstępowali od łóżek pacjentów. Do ostatku sił podopiecznymi zajmował się również mąż, dyrektor placówki dr Łukasz Goździewicz.
- Jego stan nagle zaczął się pogarszać. Dostał gorączki. To było około 39 st. C, a później gorączka narastała. Były nawet momenty, że było to 41 st. C, ale on ani na chwilę nie chciał spocząć. Nad wszystkim chciał panować, ale to przerosło możliwości organizmu. Niestety po tygodniu padł na łóżku, strasznie wyczerpany. Ani kroplówki, ani wspomagające leki nie dały rady, i zapadła decyzja, że musi jechać do szpitala na oddział zakaźny – relacjonuje żona mężczyzny.
Wsparcie wolontariuszy
Do placówki, po apelach o wsparcie, zgłosili się wolontariusze, między innymi siostry i bracia zakonni.
- To nasze powołanie – pomagać, służyć drugiemu człowiekowi. Nie boję się, bo wiem, że jestem na swoim miejscu. To jest mój obowiązek i nic więcej – mówi s. Kinga Heldt z zakonu franciszkanek.
Ewakuacja
Ewakuację centrum pomocy długoterminowej komplikował fakt, że część jego pensjonariuszy na stałe oddycha przy pomocy respiratorów. Wszystkich udało się jednak bezpiecznie przetransportować do jednoimiennego szpitala zakaźnego w Wolicy pod Kaliszem. Mimo tego dyrekcja Salusa ma żal do władz, że decyzja o ewakuacji placówki zapadła zdecydowanie za późno.
- Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że szpitale jednoimienne muszą zostać przygotowane. Ta sytuacja mogła być rozwiązana w momencie pełnego przygotowania szpitala w Wolicy – tłumaczy Tomasz Stube, rzecznik wojewody wielkopolskiego.
Lekarze, pielęgniarki i wolontariusze z ośrodka w Kaliszu dochodzą już do zdrowia. Wyleczony z koronawirusa został mąż dyrektorki placówki.
Zobacz też: Dlaczego mężczyźni częściej umierają na COVID-19?
Cały reportaż zobaczycie na stronie Uwaga! TVN.