Na pierwszej linii frontu
Nazywamy ich bohaterami, bo stoją na pierwszej linii walki z koronawirusem. Lecząc pacjentów personel medyczny naraża swoje życie. Nigdy nie wiedzą, czy po dyżurze wrócą do domu, czy trafią na kwarantannę. Codziennie zabierają ze sobą niezbędne przybory do higieny osobistej, czystą bieliznę, ładowarkę do telefonu. To na wypadek, gdyby przyszło im czekać 36 godzin w izolacji, aż pacjent z podejrzeniem koronawirusa otrzyma wynik badania. Ich trud naznaczony jest strachem o zdrowie swoje i swoich najbliższych, których mogą nieświadomie zarazić COVID-19. Ale to także niepokój o utratę pracy i sytuację materialną. Wiele środków ochrony osobistej są zmuszeni kupować z własnych pieniędzy. O realiach pracy w czasie pandemii opowiedział serwisowi Zdrowie TVN Grzegorz Bogusz, ratownik z 20-letnim stażem pracy.
Temperatura jako objaw koronawirusa
Grzegorz Bugusz pracuje jako ratownik w zespole ratownictwa medycznego. Tylko w samej Warszawie zdiagnozowano 853 przypadków i 78 zgony. Na domowej kwarantannie przebywa ponad 9200 tys. osób. Jak wygląda dyżur w czasie koronawirusa?
- Jako kierownik zespołu muszę skontrolować temperaturę ciała pozostałych członków. Moją sprawdza kolega, z którym pracuję – mówi Grzegorz Bugusz.
Dane wpisywane są w dodatkową rubrykę na liście obecności. Podobna procedura obowiązuje przy zakończeniu dyżuru.
Zobacz też: Raport specjalny o koronawirusie
Problemem jest brak jasno określonych zasad postępowania.
- Nikt nam nie powiedział, co mamy robić, jeśli pomiar będzie odbiegał od normy. Jeśli ktoś przyjdzie z gorączką na dyżur to i tak już jest na stacji. Prawdopodobnie wyłączy wtedy całą stację z pracy. Ostatnio musimy też pamiętać o każdorazowej kontroli, czy posiadamy w czasie rozpoczęcia dyżuru wystarczającą ilość kompletów masek ochronnych i kombinezonów. Czyli trzy komplety. Na zapasy nie ma co liczyć – mówi ratownik medyczny.
Gdy karetka wyjeżdża do pacjenta z podejrzeniem zakażenia SARS-CoV-2, załoga ma do dyspozycji zestawy do ochrony biologicznej: kombinezony zaopatrzone w kaptur z wszytą gumą, zapinane na suwak zasłaniany patką z rzepem, z zintegrowanymi ochraniaczami na buty lub oddzielnym dodatkiem. Ubranie się w zestaw wymaga współpracy dwóch osób.
- Po założeniu kombinezonu nie ma mowy o szybkim przemieszczaniu się. Kombinezony są sztywne, ograniczają swobodę ruchów, szeleszczą. Buty są śliskie, przez co łatwo można poślizgnąć się na schodach. Kiedy się ruszam, nie słyszę praktycznie nic poza szelestem.
Zobacz też: Ogromna presja i jeszcze większe ryzyko. Zobacz reportaż z Uwagi TVN o pracy ratowników medycznych
Wizyta u pacjenta z podejrzeniem koronawirusa
Każda wizyta u pacjenta wymaga przeprowadzania znanych procedur, ale w nowych, wyjątkowych warunkach. Jak podkreśla ratownik, badanie pacjenta jest dużo trudniejsze.
- Nie mogę osłuchać płuc i serca pacjenta, zmierzenie ciśnienia możliwe jest tylko elektronicznym aparatem. Na szczęście nie zdarzyło mi się jeszcze prowadzenie resuscytacji w kombinezonie i mam nadzieję, że tak zostanie jak najdłużej - Grzegorz Bugusz.
Również komunikacja w goglach i masce na twarzy jest wyzwaniem.
- Gorzej nas słychać, osoby starsze nie wiedzą, o co pytamy, dzieci bardziej się nas boją i nie współpracują przy badaniu. Często proste czynności stanowią dużo większe wyzwanie, w tym również kondycyjne. Jestem maratończykiem z nie najgorszą życiówką, biegam też ultra maratony po górach. Jednak wejście z plecakiem i defibrylatorem na czwarte piętro już kilkakrotnie pozbawiło mnie tchu.
Już po ok. pół godzinie w kombinezonie, który nie przepuszcza powietrza, ratownicy są zlani potem.
- Dlatego trzeba pamiętać, że przed założeniem go musimy się rozebrać, napić, skorzystać z toalety, itp. Następna okazja będzie być może dopiero za 2-3 h, czyli po przekazaniu pacjenta na SOR i dekontaminacji ambulansu.
Transport pacjentów do szpitala w czasie pandemii COVID-19
Dylematem jest również transport pacjenta do szpitala.
- Muszę dobrze się zastanowić, czy zawieźć pacjenta do szpitala jednoimiennego czy „zwykłego”, żeby nie narazić innych pacjentów i personelu. Dodatkowo jeśli założę kombinezon niepotrzebnie, to generuję nie tylko koszt - 1 komplet kosztuje ok 200 zł, ale też utrudniam sobie zadanie przekazania pacjenta. Personel izby przyjęć widząc mnie w kombinezonie wpada praktycznie w histerię i nie daje sobie wytłumaczyć, że nie jest to pacjent zakaźny. Z kolei jeśli niezakaźnego pacjenta zawiozę na SOR jednoimienny to ryzykuję, że tam się zarazi – wyjaśnia kierownik zespołu ratownictwa.
Dekontaminacją ambulansu. Procedury
Każde wezwanie do pacjenta z podejrzeniem koronawirusa, kończy się dekontaminacją ambulansu. Do niedawna było to jedno miejsce dla wszystkich zespołów z miasta i jego okolic. Teraz w Warszawie od kilku dni swoje stanowiska musiały także zorganizować szpitale zakaźne i jednoimienne.
- Procedura odkażania jednej karetki to ok. 45 min. Mycie, dezynfekcja, wstawienie urządzenia do dekontaminacji, wywietrzenie karetki, bezpieczne zdjęcie kombinezonu. Później muszę wypisać wewnętrzną receptę na nowe kombinezony i maski. Te które dostajemy powinny spełniać odpowiednie normy, żeby faktycznie nas chronić. Ja na szczęście mam odpowiednie, ale zespół z mojej stacji raz dostał takie, w których można co najwyżej pomalować mieszkanie
– mówi pan Grzegorz i dodaje że:
Na szczęście nie brakuje np. rękawiczek, wbrew temu, co podejrzewają nasi pacjenci, nie używamy jednej pary przez cały dyżur.
Zobacz też: Uwaga! TVN: Jak wygląda powrót do życia po COVID-19?
Zobacz film: Czy trudno dezynfekuje się karetki pogotowia podczas pandemii?
Środki ochrony osobistej. Bogusz: „Jedną maskę mam na cały dyżur”
Innymi elementami ochronnymi osobistej ratowników są maski, przyłbice i gogle.
-Obecnie pracodawca zapewnia nam maski FFP-2, czyli zapewniające 95% filtrację. Innymi słowy dające nam 5% szans na zakażenie. Jeżeli nie dostanę wezwania do podejrzenia Covid-19, to jedną maskę mam na cały dyżur. A nie powinniśmy używać ich dłużej niż cztery godziny –
wylicza Grzegorz Bogusz. Jego rodzina nie czuje zagrożenia zakażeniem, ponieważ wierzy, że stosuje on adekwatne środki ochrony osobistej.
-Niebawem ludzie zaczną umierać nie przez to, że to tak ciężka choroba, tylko dlatego, że zabraknie dla nich sprzętu i personelu - dodaje ratownik.
Z tego powodu, jak mówi Bogusz, większość pracowników pogotowia kupuje środki ochrony osobistej z własnej kieszeni.
- Umundurowanie zawsze kupowaliśmy za własne pieniądze. Teraz dochodzi do tego koszt masek i filtrów. Ceny oczywiście poszybowały w górę, kwitnie też prowizorka i kombinacja. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że firma raczej patrzy nieprzychylnie na używanie służbowych filtrów, więc kupujemy własne. Kupiłem też własne gogle, bo służbowe są najtańsze, nie przylegają ściśle i w połączeniu z kapturem kombinezonu są koszmarnie niewygodne. Za to nie brakuje przyłbic, które są wielorazowe, ale nie są wieczne – tłumaczy.
W ostatnim czasie sytuacja nieco uległa zmianie i pogotowie otrzymało półmaski filtrami. Jednak nie dostali ich wszyscy pracownicy ratownictwa medycznego.
- Otrzymali je jednak tylko kierownicy zespołów. Tak jakby pozostałe dwie osoby z załogi były mniej ważne (a może wiruso-odporne?). Jeśli zarazi się drugi ratownik lub kierowca, to i tak zainfekuje nas wszystkich na stacji, na której przecież nikt nie będzie nosił masek przez 24 h dyżuru – mówi Grzegorz Bogusz.
Ratownik o realiach pracy w ratownictwie: „Nie mamy przywilejów, etatów, L4, urlopów”
Kupowanie środków ochrony osobistej z własnej kieszeni, to dla ratowników duże wyzwanie. Ministerstwo Zdrowia opracowało projekt, by medycy, którzy mają kontakt z osobą zakażoną, pracowali tylko w jednym miejscu. Co oznacza to dla ratownika medycznego, którzy zazwyczaj świadczą usługi w ramach własnej działalności gospodarczej?
- Nie chodzi o ograniczenie do jednego etatu, bo my nie mamy etatów. Nie mamy też L4 i urlopów. Niby ludzie postrzegają nas jak „służbę”, Policję i Państwową Straż Pożarną, jednak nie mamy żadnych przywilejów przysługujących służbom mundurowym. Zarabiamy tylko wtedy, kiedy dyżurujemy. Będąc 14 dni w odosobnieniu nie wezmę dyżurów – mówi Bogusz.
Ratownik podkreśla, że w momencie trafienia na kwarantannę domową traci dochody.
- Jeśli mi się uda i będę pełnić wszystkie dyżury zgodnie z grafikiem na koniec miesiąca wystawię fakturę. To samo dotyczy lekarzy i pielęgniarek. Jednak stawki mamy znacznie niższe od tych dwóch grup. Początkująca pielęgniarka bez specjalizacji w Warszawie może liczyć na stawkę prawie dwukrotnie wyższą niż ratownik taki jak ja, czyli z blisko 20-letnim stażem zawodowym – podkreśla Grzegorz Bogusz.
Niedobory sprzętu i brak informacji o zakażeniach koronawirusem
Zdaniem ratownika, pandemia koronawirusa znacząco pogorszyła nie tylko warunki ale również atmosferę pracy.
- Komunikacja między pracownikami a kierownictwem jest trudna. Nie jestem zwolennikiem postawy roszczeniowej, w końcu wszyscy świadomie wybraliśmy taki zawód, który zawsze będzie się wiązał z ryzykiem zakażenia. Czym innym jest jednak racjonalne gospodarowanie zasobami, a czym innym bezsensowne oszczędzanie na rzeczach elementarnych. O przypadkach zakażeń wśród naszych kolegów dowiadujemy się pocztą pantoflową, a tak być nie powinno. Niemile widziane - co oczywiste - jest mówienie na zewnątrz o niedoborach sprzętowych lub organizacyjnych. Nie czuję się też, żeby ktoś na bieżąco pracował nad udoskonalaniem procedur. Jeśli już tak jest, to przepływ informacji jest nie najlepszy.
Zobacz też: Oddziały zakaźne w czasach koronawirusa. Pacjentka: "Nie chcę umierać"
***
Grzegorz Bogusz pracuje w pogotowiu od ponad 20 lat. Zanim w 2002 roku zdobył tytuł zawodowego ratownika medycznego, był w pogotowiu sanitariuszem. Obecnie jest w trakcie studiów pielęgniarskich. Jako ratownik medyczny pracował między innymi w warszawskich szpitalach przy Niekłańskiej, Wołoskiej i na SOR dziecięcego szpitala przy Żwirki i Wigury w Warszawie.
Olo 15.05.2020r.
Tak ratownikom nic a sportowcy bluzgali blotem bo z 20 tys chciely im kluby obciac pensje o polowe gdzie tu sprawiedliwosc a wy glosujcie na pis i dude ktory 2 miliardy zamiast na sluzbe zdrowia dal propagandzie tvp kurskiego i teraz blazni sie rapujac wstyd i upodlenue oby ktorys z tych politycznych gburow trawil na intensywna terapie to moze cos w tej sprawie sie zmieni